W lipcu nastąpił ten długo oczekiwany przeze mnie dzień, kiedy wysłałam moje kochane dzieci na wakacje do dziadków, a sama spakowałam walizkę i razem z moim równie kochanym mężem wyruszyliśmy przez Atlantyk ku przygodzie – do Kanady!
To była pierwsza taka nasza wyprawa od sześciu lat, więc wyobraźcie sobie moją ekscytację…
(zdjęcia z kompaktu i telefonu, wybaczcie proszę ich kiepską jakość 😉 )
Przystanek 1 – Toronto
Toronto jest położone nad jednym z Wielkich Jezior – Ontario. To bardzo duże miasto, finansowa stolica Kanady. Tutaj swoje siedziby mają banki i firmy ubezpieczeniowe, co widać na tzw. Skyline miasta. Drapacze chmur, stal, szkło.
Całe centrum świetnie widać z najwyższej wieży widokowej – The CN Tower. Kolejka do wjazdu jest długa, ale warto zobaczyć miasto z góry. Sam wjazd windą to niezłe przeżycie – windą, pędzi 6m/s i dociera na poziom dla zwiedzających w minutę. Szczególne wrażenie robi szklana platforma , która zastępuje część podłogi w wieży – można stanąć na grubej warstwie wzmocnionej szyby, pod którą widać przestrzeń, aż do ziemi 346 metrów niżej. Kilka dłuższych chwil zastanawiałam się czy na nią wejść, ale w końcu się odważyłam.
Centrum Toronto bardzo przypomina Nowy Jork i Chicago, więc często są tu kręcone filmy, których akcja rozgrywa się w amerykańskich miastach (np. American Psycho, Chicago, Buntownik bez powodu…)
Zaraz obok wieży znajduje się nowo otwarte akwarium. Weszłam tam trochę z rozpędu (bilet był zawarty w City Pass, czyli kuponie zbiorczym na największe atrakcje w Toronto, a akurat na wieżę CNT była straszna kolejka) ale absolutnie nie żałuję. Akwarium jest ogromne, zwiedza się je szybkim tempem ponad godzinę, ale spokojnie można by tam spędzić pół dnia. Szklany tunel z rekinami, kolorowo podświetlane meduzy czy karmienie płaszczek przez płetwonurka – to wszystko robi wrażenie. Polecam!
Kolejnym punktem wartym obejrzenia jest ROM – Royal Ontario Museum .
Zawiera bogatą kolekcję sztuki azjatyckiej, rękodzieło i sztukę pierwszych ludzi (First People) – czyli jak my nazywamy w Polsce Indian, co (jak się dowiedziałam) nie jest politycznie poprawne.
Jest tu też prezentowany zbiór minerałów i meteorytów (jeden z cennych ekspinatow to wielka złota moneta o nominale… uwaga uwaga – jeden milion dolarow!!!) oraz wystawa poświęcona naturze i zagrożonym gatunkom.
Jednak największe wrażenie zrobiły na mnie szkielety dinozaurów. Szkoda, że mój sześcioletni syn nie mógł tego ze mną zobaczyć na żywo – gdy obejrzał moje zdjęcia miał oczy wielkie jak spodki i musiałam mu obiecać, że kiedyś pojedziemy tam razem.
Przystanek 2 – wodospad Niagara
Z Toronto koniecznie trzeba się wybrać nad Niagarę. Ten wodospad nie jest ani największy, ani najwyższy na świecie – ale z pewnością robi wrażenie!
Wycieczkowym statkiem można podpłynąć prawie pod sam wodospad, woda huczy tak, że nic nie słychać, a woda wdziera się wszędzie.
Wszyscy pasażerowie dostają jednakowe pelerynki (po stronie kanadyjskiej były różowe, po amerykańskiej – żółte), więc stanowi to zabawny widok.
A ponieważ żyje się tylko raz, zdecydowałam się też na przelot helikopterem nad wodospadem. To był mój pierwszy lot helikopterem i było absolutnie odlotowo (nomen omen). A Niagara z lotu ptaka jest chyba jeszcze bardziej majestatyczna i ogromna… Na zdjęciu widać jak mały wydaje się ten spory statek wycieczkowy…
To było fascynujące przeżycie!
Przystanek 3 – Montreal.
Z Toronto polecieliśmy do Montrealu. To miasto ma dość europejski „styl” – jest starówka i katedra Notre Dame 😉
Bardzo podobały mi się w nim…. restauracje z przepysznymi owocami morza 😉 Ostrygi, homary, krewetki – kulinarne szaleństwo!
W Montrealu swoje występy kończyła akurat grupa cyrkowa, którą zawsze chciałam zobaczyć – Cirque du Soleil. Przedstawienie Luzia było magiczne i zapierające dech w piersiach. Umiejętności akrobatów były nie z tej ziemi i jestem pod ogromnym wrażeniem ich ciężkiej pracy i zdolności. Jestem przeciwna cyrkom, w których występują zwierzęta, i uważam ze wszystkie powinny być zorganizowane jak Cirque du Soleil… Czekam teraz z niecierpliwością na ich europejskie tournée…
Przystanek 4 – Mont Tremblant
Z miast przenieśliśmy się w góry. Miejscowość Mont Tremblant to dość popularny w Kanadzie i piękny kurort. Urocze kolorowe domki, czyste jeziora, zielone lasy i piękne górskie krajobrazy – to wszystko sprawia, że to miejsce warte odwiedzenia.
Mont Tremblant to też nazwa parku narodowego. Ten region oferuje wiele atrakcji – spływ kajakiem, rafting, wspinaczka w górach, ale my na tym przystanku wybraliśmy przejście przez via ferrata. To było nasze pierwsze doświadczenie we wspinaczce z klamrami i muszę przyznać, że się zakochałam. Kontrolowane ryzyko, piękne widoki, kontakt z przyrodą. Mieliśmy przejść trasę podstawową, ale tak dobrze nam szło, że przewodnik (bo można tam wchodzić tylko z przewodnikiem) zaproponował, żebyśmy przeszli trasę dla zaawansowanych. Oczywiście ochoczo skorzystaliśmy z tej propozycji. Mam nadzieje, ze jeszcze nie raz będę miała okazję na taką wspinaczkę.
Przystanek 5 – Ottawa
Z gór wyruszyliśmy z powrotem na zachód, zahaczając o stolicę – Ottawę.
Byłam bardzo mile zaskoczona tym miastem. Jest bardzo zadbane i pięknie położone. Nie udało nam się niestety wejść do parlamentu, bo wejściówki rozchodzą się z samego rana, a my dotarliśmy tam dopiero w południe.
Podobał mi się też pomnik kanadyjskich feministek, które trzymały w rękach księgę z hasłem „Women are persons”. Teraz wydaje nam się to oczywiste, ale jeszcze sto lat temu musiałyśmy walczyć o prawa wyborcze…
Zaraz obok parlamentu znajdują się śluzy na Kanale Rideau. Są nadal operowane siłą mięśni ludzkich i są częścią drogi wodnej łączącej stolicę z miastem Kingston.
Nie zostaliśmy w Ottawie na noc, bo czekał na nas już kolejny przystanek…
Przystanek 6 – Gananoque
Miasto Gananoque leży w parku narodowym, jaki jest Kraina Tysiąca Wysp pomiędzy Kanadą a USA. Na jeziorze Ontario (nazwa ta oznacza w tłumaczeniu – Lśniące Wody) znajduje się archipelag około 1.800 wysp – średnich, małych i jeszcze mniejszych. Prawie każda z nich jest zamieszkana, a stoją na nich urocze domki – głównie wakacyjne.
Popłynęliśmy w rejs po jeziorze statkiem wycieczkowym, oglądając te posiadłości i podziwiając ogrom tego jeziora…
A tu spędzaliśmy nasz ostatni wieczór w Kanadzie… Mały hotelik, z wyjściem na ogród na tyłach pokoju i z widokiem na jezioro Ontario. Pijąc białe kanadyjskie wino, które swoją drogą jest całkiem dobre 🙂
Kanada to piękny kraj. Żywicą pachnący 😉
Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś tam wrócę…
I mam nadzieję, że dotarliście aż do tego miejsca i że moja amatorska relacja się Wam spodobała 🙂
[…] Jasiu oglądał rok temu moje zdjęcia z Kanady jego największy zachwyt wzbudziło Royal Ontario Museum w Toronto i wspaniałe szkielety […]